Łoś niespodziewany gość
Ratraki poszły w las. A raczej poszły tam, gdzie lasu ma nie być, choć już zaczął wyrastać. Czyli w otwarte bagna, zwane bielami, na które, gdy przestano je kosić, rzuciły się brzózki i wierzby. Dla łosi raj. Ale ratraki zamieniły całe wielkie bagno w prawie bezdrzewną pustkę. To w imię ochrony ptaków, ale co tam łosiom ptaki. Wielkie czworonogi utraciły nagle żer. Ale my, fotograficzne hieny, niespodziewanie uzyskaliśmy. Na wszystkim, a więc i na łosiowym kłopocie, umiemy skorzystać.
Oto po wieczór pewnego jesiennego dnia podjeżdża do nas jeden z sąsiadów. Kiedyś trochę kłusownik, trochę bimbrownik – jak to w tych stronach bywało – ale dusza człowiek. Dziś emeryt.Jedźcie, na łące pod lasem byk stoi! Jedziemy. Rzeczywiście, tam gdzie gospodarskie łąki z wolna opadają po stoku wysoczyzny ku rosnącym już na bagnie lasom, w zatoczce między drzewami nieruchomo, jak makieta łoś. W pasemku wieczornej mgiełki, pod światło wygląda jak dziwny twór metaloplastyki. Tym bardziej, że ma tykę poroża tylko po jednej stronie, drugą zgubił lub stracił w potyczce – gody łosi trwają wszakże w najlepsze.
I to w najlepsze… dla nas. Najwyraźniej przegonione przez maszyny z bagien, wszystkie łosie zlazły w niewielki, o długości i szerokości kilku km obszar podmokłych, podbitych trzciną i krzaczastymi wierzbami lasów olchowych i brzozowych. Tu się skupiły, stąd naraz zaczęły co noc dobiegać, dawniej dużo rzadziej w tym miejscu słyszane, godowe jęki i stękania łosich byków. A że obszar bagiennego lasu graniczy z łąkami, wcinając się w nie długimi, utkanymi z brzóz jęzorami, łosie co rusz wylegają do tych łąkowych zatok. I noszące oręż byki, i klępy. Byki potrafią walczyć na tych łączkach między jęzorami lasu niczym na arenach.
W las wchodzi ciągnąca się niemal wzdłuż jego brzegu droga. Kiedyś bagienna koleina, na którą zwożono ze wsi góry śmieci, by choć trochę ją tym sposobem utwardzić i móc zimą wywozić z ostępów drzewo. Z czasem usypano groblę. Ku naszej złości – bo jakże można tak wdzierać się w enklawę bagiennej przyrody? Ale, jakby na złość, nam, fotografom takie dla nas barbarzyńskie zabiegi potrafią przynieść korzyść. Z drogi otwierają się widoki na owe wchodzące w las łąki, kończące się na polach, a zaczynające się u stóp drogi. W tym miejscu są podmokłe, porosłe szorstkimi turzycami, w chłodne poranki białymi od szronu. Łosie suną wśród tej bieli, jakby płynęły w mleku. Bliskie i wyraźne.
Ale dla fotografa romantyczny, smakowity plastycznie widok – to niekoniecznie szczyt marzeń. Gdzieś tam na dnie duszy pragniemy jakiegoś zderzenia. Jakiegoś kontrastu wydarzeń, akcji, łamiącej zbyt sielski obrazek. Tutaj, na styku ostępu i wiejskiego pejzażu o coraz wyraźniejszych, cywilizacyjnych znamionach jest na to duża szansa.
Siedzę więc szarym, chmurnym świtem w samochodzie. Przede mną bagienna łąka, wznosząca się ku pastwiskom i polom. Na niej, jak na scenie, łoś – średniej potęgi byczek. Stoi i patrzy: kto zacz w tej granatowej plamie za krzakami siedzi? Ale co on mi tam. Czekam na akcję. Właśnie. Za ścianą osłaniającego łąkę z jednej strony leśnego jęzora zaczyna dobiegać głos upragniony i oczekiwany. A dzie ty mnie posła, bladzino stara! A to małpa! A pierun dojęta zaraza! I zza drzew wolno wytacza się łaciate stado bydła, za nim pomstujący gospodarz z kijem.
W łosia wycelowałem już przedtem, teraz tylko czekam, by się zechciał odwrócić w stronę nadchodzących. Gdzie tam. Łaciata karawana z wolna przesuwa się z prawej na lewą stronę pola widzenia, a ten, jak zahipnotyzowany, ciągle patrzy w mój obiektyw. Aż mam ochotę huknąć nań, jak gospodarz na swe stado, ale nie mam odwagi – jeszcze pójdzie sobie precz…. Gdyby łoś popatrzył w stronę bydła, wyszedłby na zdjęciu jak pilny obserwator. Może zdziwiony? Spłoszony? Tak czy owak, powstałby sugestywny, wymowny obrazek. Krowy idące sobie i byk gapiący się w przeciwną stronę – to nie trzyma się żadnej trafiającej do wyobraźni idei.
Typowy paradoks: otrzymałem przecież zdjęcie przyrodniczo prawdziwe – bo dla łosia fotograf w samochodzie jest dużo ciekawszy, niż odległe stado bydła. Gdyby jednak popatrzył na nie choć chwilę, nawet przez przypadek – obraz byłby przekonujący z naszego, ludzkiego punktu widzenia.
Cóż, na polu fotografii przyrody o sztuce prze duże S decyduje coś przez małe s ( s od „szczegół”). Nawet w przypadku takich sztuk, jak pokaźne, zwieńczone porożem łosie…